Urodziłem się, jak to się mówi, nad morzem. Naturalnym więc było moje zainteresowanie TĄ WIELKĄ WODĄ, którą miałem praktycznie w zasięgu ręki. Jeszcze w szkole podstawowej przeszedłem podstawowe szkolenie żeglarskie.
Pierwszy mój rejs odbyłem na jachcie „Cumulus” – była to przerobiona na jacht kabinowy stara drewniana szalupa. Trasa wiodła z basenu jachtowego w Gdyni na jezioro Jeziorak do Iławy i oczywiście z powrotem. Pomimo dobrej atmosfery i całkiem wygodnej koi jaką zajmowałem na tej mniej więcej 6m jednostce żeglowanie nie stało się moim ulubionym zajęciem. Generalnie nie podobało mi się to, że do celu prawie NIGDY nie płynęło się „na wprost” tylko tak, jak aktualnie pozwalał na to wiatr. Żeby jeszcze ten wiatr wiał ze stałą siłą, ale bywały takie „chwile” że nie było jego w ogóle i rejs ciągnął się w nieskończoność.
Zdecydowanie żeglarstwo nie było moją ulubioną dziedziną sportu. Bardziej przemawiały do mojego „widzenia świata” sporty motorowodne. Lubiłem pływać na łodziach z silnikami – czym większymi i szybszymi tym większą miałem radochę.
Porobiło się jednak tak, że to właśnie żeglarstwo pozwoliło mi w najtańszy (chociaż najdłuższy) sposób docierać do ciekawych miejsc nurkowych. Jak kiedyś podliczyłem, to ja niespecjalnie lubiący żeglować spędziłem na różnych jachtach – pływając po wielu morzach i dwóch oceanach kilkanaście miesięcy. Jakby to dziwnie nie zabrzmiało kilkanaście tygodni pływałem również z Czechami. Szczególnie długo pływałem z największym czeskim namorznikiem Rudą Krautschneiderem.
Tak więc, jak widać z tego co powyżej …… navigare necesse est
Ulepieni z tej samej gliny (TEN w białej koszuli to JA. str.2 )
….opowieść o tym , jak „Dama z łasiczką” Wisłą do Gdańska dopłynęła….