W czerwcu 1989 roku przekraczaliśmy na piechotę granicę pomiędzy Boliwią a Peru. Nie zdawaliśmy sobie sprawy , że to właśnie u nas w Kraju rozpoczął się „demontaż socjalizmu”. Peruwiańscy celnicy oglądając nasze paszporty uśmiechali się przyjaźnie, poklepywali nas po plecach i krzyczeli (w swoim, prawie hiszpańskim języku) ….. niech żyje Walesa, niech żyje Papa, niech żyje Boniek. Dopiero w naszej ambasadzie w Limie dowiedzieliśmy się jaki był wynik naszych pierwszyc, „prawie wolnych wyborów”.

Potem był „upadek Muru Berlińskiego”, no i co chyba najważniejsze rozpad CZEGOŚ co miało trwać, nie jak Trzecia Rzesza – 1000 lat, a
W I E C Z N I E. Jednym słowem na naszych oczach tworzyła się historia i jeden z naszych „serdecznych sąsiadów” jakim był Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich przestał (oficjalnie) istnieć.

Przestał istnieć Kraj w granicach którego, na prawie 1/6 powierzchni naszej planety , zamieszkiwało ponad 240 mln ludzi. Nad iloma milionami ludzkich istnień towarzysze radzieccy roztaczali swoją pajęczą sieć i zapewniali „opiekę” pewnie nigdy się nie dowiemy.

Przestał istnieć Kraj, którego przywódcy wymordowali dziesiątki milionów swoich obywateli, morząc ich głodem, rozstrzeliwując, doprowadzając do śmierci katorżniczą pracą, wyniszczając zabójczym syberyjskim i podbiegunowym klimatem. Ilu straciło życie w krajach tzw. Obozu Socjalistycznego zapewne nie uda się nigdy udowodnić.

Przestał istnieć Kraj który na Całym Świecie chciał zaprowadzić swoje prawa, który w najdalszych zakątkach naszego globu chciał zorganizować Republiki Rad. Jedną z ostatnich planowanych republik miała być Argentyńska Republika Socjalistyczna. Wszystko to miało się stać zaraz po zwycięskiej wojnie. Wojnie do której przygotowywano się całymi latami, a której rozpoczęcie planowano na czerwiec/lipiec 1941 roku.

Przestał istnieć Kraj, ale nie przestał istnieć wytwór socjalistycznego ustroju i socjalistycznego wychowania jakim był (i został!?) –
homo sovieticus. W wielu krajach świata (w tym i u nas) możemy spotkać jeszcze „takie indywidua” i nic na to nie wskazuje żeby wymarli oni (one)”śmiercią naturalną”.

W tym właśnie Kraju na przełomie lat 60 i 70 ubiegłego stulecia przyszło mi żyć, studiować, podróżować i pracować przez prawie dwa i pół roku. Na własnej skórze mogłem się więc przekonać jak TAM jest naprawdę. Mogłem zobaczyć ten Kraj „wiecznej szczęśliwości”, Kraj „gdzie tak swobodnie oddycha człowiek”, nie jak turysta przywożony w jedynie słuszne i sprawdzone miejsca , ale jak miejscowy, czyli od środka. Na własnej skórze mogłem się przekonać jak wielka „przepaść” jest pomiędzy ludźmi sprawującymi władzę, a społeczeństwem. Jednak to właśnie w tym pełnym kontrastów Kraju spotkałem ludzi którzy dzielili się ze mną wszystkim co posiadali, a posiadali bardzo niewiele. To w delcie Wołgi jadłem z nimi z jednej miski, obgryzioną drewnianą łyżką, najwspanialszą rybacką uchę – carską uchę.

Korzystając z okazji chciałem trochę o TYM opowiedzieć.