Савное море – священный Байкал,
Славный корабль – омулевая бочка,
Эй Баргузин, пошевеливай вал,
Молодцу плыть недалечко
….nogi odmawiały posłuszeństwa, oddech stawał się coraz płytszy i świszczący. Wiedział, że nie może się zatrzymać ani na chwilę, wiedział, że pościg jest tuż, tuż. Nocami słyszał ujadanie psów, nie wiedział tylko, czy to szczekały psy z mijanych w oddali chutorów, czy to jednak były psy towarzyszące ochranie. Wolał nie sprawdzać. Był w drodze już cztery dni.
Od zamachu na Cara Aleksandra III , po którym został pojmany przez agentów policji, po błyskawicznym procesie jaki niezwłocznie odbył się i etapem zesłany na Syberię, minęło kilka długich lat. Wyrok, jaki usłyszał – 15 lat zesłania do miejscowości Kacziug’ nad Leną – do tej pory brzmiał w jego głowie jak wybuch bomby, rzuconej pod nogi Imperatorowi. Nadzieje na wolność odżyły na nowo gdy dotarła do niego wiadomość przesłana z Japonii przez Bronisława Piłsudskiego (brata Józefa), pojmanego w rok po jego zesłaniu. Bronisław pisał, że wszystko już przygotowano, że musi tylko dostać się do Kobe skąd przy pomocy dziennikarza rosyjskiego Nikołaja Rassela – naturalizowanego obywatela Królestwa Hawajów (prawdziwe nazwisko Studziłowski) – miał na statku DAKOTA udać się do USA, aby potem przez Chicago, i New York dotrzeć do Londynu, skąd już tylko krok dzielił go od ukochanej Ojczyzny.
Musiał tylko w określonym czasie zjawić się koło Szamańskiej Skały na Wyspie Olchon. Diersu buriacki przewodnik, w którego żyłach płynęła również krew Ajnów miał czekać na niego tylko 3 dni. Wiedział, że nie może pozwolić sobie na spóźnienie, wiedział jak drogo mogą zapłacić za jego opieszałość, wszyscy ci, którzy włączyli się w organizację jego ucieczki.
Wojna Rosyjsko Japońska trwała już kilka miesięcy. Wszędzie pełno było szpiclów i donosicieli. Jednak pod pretekstem udzielenia pomocy poranionemu przez niedźwiedzia naczelnikowi posterunku w pasiołku Manzurka udało mu się wyjechać, całkowicie legalnie, z Kacziugi. Uratowany policmajster gdy odzyskał już przytomność „zarządził” z tej okazji wielkie pijaństwo., na które i on, chociaż się wykręcał, został zaproszony. Wczesnym rankiem, gdy cały posterunek zasnął w pijackim odurzeniu, wymknął się chyłkiem odziany w policyjny kożuch. Ściągnięte z pieca najlepsze walonki przyjemnie grzały zziębnięte stopy. Lekki mróz trzymał jeszcze w okowach pobliską rzekę pozwalając na szybki marsz na Wschód. Musiał odejść jak najdalej w ciągu tego pierwszego dnia, zanim się spostrzegą, zanim zauważą, że nie ma nie tyko jego, ale że zniknął również ulubiony komendancki Nagan i kilka paczek nabojów. Pokaźny worek zapasów z policyjskiej spiżarni wisiał na plecach przymocowany do ramion linkami.
W linii prostej miał do przejścia niecałe 80 wiorst. Jednak drogę na Olchon przegradzały nie tylko skaliste grzbiety Primorskiego Hrebieta, ale i Małe Morze oddzielające wyspę od stałego lądu….
…..po 8 dniach ze szczytu wzgórza zobaczył JE wreszcie w pełnej krasie. Ogrom i piękno, zapierające dech w piersiach przytłumiło dygotanie serca , zwolniło przyśpieszony oddech i uśmierzyło ból w omdlałych nogach. U jego stóp rozpościerał się Bajkał, a nieco po prawej majaczył w blasku wschodzącego dnia szczyt Szamańskiej Skały, miejsca jego spotkania z przewodnikiem. Wolność była na wyciągnięcie ręki…..
BAJKAŁ, to najstarszy, liczący ponad 25mln lat i najgłębszy na świecie zbiornik wody słodkiej. W rowie tektonicznym o długości ok. 670 km, szerokości ok. 80 km i maksymalnej głębokości 1637 m odgrodzonym łańcuchami górskimi od rozległych nizin syberyjskich Matka Natura zgromadziła ponad 23000 km3 wody, czyli prawie 20% ogólnych ziemskich zasobów. Powierzchnia tego świętego dla Buriatów jeziora, zwanego przez nich Morzem, to 31 500 km2, czyli prawie tyle co 10% powierzchni Polski?!?!. Zbiornik zasila bez mała 350 rzek, rzeczek i potoków, natomiast wypływa z niego tylko jedna, jedyna rzeka Angara, dopływ potężnego Jenisieju.
W roku 1643 do jego brzegów docierają Rosjanie, wtedy też , już na stałe, utrwala się nazwa „BAJKAŁ”. W 1898 roku dojeżdża nad Bajkał pierwszy pociąg. W roku 1958 zakończono budowę hydroelektrowni w Irkucku, powodując podniesienie wód Bajkału o 1m. W latach 90 ubiegłego stulecia, a więc całkiem niedawno, Bajkał wpisany zostaje na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
W roku 1972, w Ośrodku Wczasowym Kopalni Mysłowice na Przełęczy Kocierskiej, na II Ogólnopolskim Zlocie Instruktorów Nurkowania zorganizowanym po raz „pierwszy” przez Komisję Działalności Podwodnej PTTK, tuż po wyśmienitej kolacji przy szklaneczce grzańca, czy też herbatki góralskiej usiedliśmy w parę osób, aby przedyskutować i ustalić ramowy program wyprawy nad Bajkał. Pamiętam, że byłem inicjatorem tego kuluarowego spotkania, ponieważ nad Bajkał chciałem pojechać „od zawsze”. Wysiadywałem w czytelniach i bibliotekach, „pochłaniając” wszystkie dostępne w tym czasie książki o polskich zesłańcach , którzy z różnych powodów wywożeni byli w ten odległy i surowy rejon świata jakim był SYBIR.
Z zapartym tchem czytałem o Benedykcie Dybowskim, o Aleksandrze Czekanowskim, Wiktorze Godlewskim, o Janie Czerskim, Wacławie Sieroszewskim i o wielu innych, z których pracami zapoznałem się częściowo w szkole średniej, a częściowo już na studiach w Olsztynie i w Szczecinie. Czytałem i na własne oczy chciałem zobaczyć to wszystko co ONI widzieli i przeżywali. Na własne oczy chciałem zobaczyć te „wszystkie” rośliny i zwierzęta żyjące tylko w Bajkale i nigdzie indziej. Chciałem, tak jak i oni, spróbować wędzonego omula, zagryźć oblepichą, lub żurawiną w cukrze, zjeść prawdziwej syberyjskiej uchy, popić kwasem chlebowym, no i oczywiście zanurzyć się w tej wspaniałej, przeźroczystej jak kryształ, zimnej bajkalskiej wodzie. Po nurkowaniu zaś wygrzać się w typowej rosyjskiej bani i na koniec dnia wypić z przyjaciółmi coś mocniejszego….. Siedzieliśmy w kąciku przy góralskiej herbatce i wędzonym (pysznym) węgorzu , który (jak zwykle na TAKIE okazje) dostarczał Stefan – „gazda”. Było nas (jak dobrze pamiętam) pięcioro – sześcioro, między innymi również Andrzej Zinserling.
Mam doskonały pomysł , powiedział w pewnym momencie Andrzej. Mam znajomych w PKP, spróbujemy załatwić wagon sypialny i pojedziemy przez cały ZSRR (jeszcze wtedy tak się ten kraj nazywał) do Irkucka. Potem postaramy się dostać jak najbliżej brzegu Bajkału, może uda się nam ustawić nasz wagon na nieczynnym już odcinku torów koło miejscowości Sljudianka?. Jak wszystko dobrze pójdzie, to po tygodniu powinniśmy dotrzeć do celu, ze 2-3 tygodnie zostaniemy na miejscu i kolejny tydzień zajmie nam droga powrotna. Nie powiem, pomysł był WYŚMIENITY. Postanowiliśmy jak najśpieszniej zająć się organizacją wyprawy. Oczywiście najpierw dokończyliśmy węgorza obficie popijając „herbatką”, która nie wiadomo dlaczego, miała coraz bardziej blady kolor.
Niestety mimo początkowych sukcesów nie udało nam się zrealizować wyznaczonego planu. Po naszej stronie bliscy byliśmy sfinalizowania sprawy, jednak po rosyjskiej natrafiliśmy na bardzo uprzejme lecz stanowcze NIET. Nie udało się nawet przez DOSSAF , gdzie ścieżkę przetarli nam nasi koledzy z LOKu. Nic z tego nie wyszło, na nic zdało się powoływanie na „dozgonną” (wtedy jeszcze) przyjaźń, wspólny „szlak bojowy” itp. „patriotyczne” hasła. Decydenci radzieccy pozostali niewzruszeni N I E T i vsio.
Minęło „parę” długich lat. Po naszej wschodniej stronie granicy nie było już ZSRR. Powstało wiele zupełnie nowych państw, które jak przysłowiowe grzyby po deszczu wyrosły na gruzach komunistycznej potęgi. Podróże do Rosji stały się dostępne dla wszystkich, którzy tylko na to mieli ochotę i odpowiednią ilość pieniędzy. BAJKAŁ nie leżał już „na końcu świata”, ale stał się jednym z modniejszych i częściej odwiedzanych miejsc na jego turystycznej mapie.
To nad czym bez powodzenia pracowaliśmy przez kilka miesięcy w latach 70, czyli podróż pociągiem do Irkucka, od końca maja 2008 stała się rzeczywistością. Teraz KAŻDY , „bez łaski” politycznych decydentów w kasie PKP, czy też w „innym biurze podróży” może sobie kupić za jedyne 140 – 190EUR bilet, do tego za 55EUR miejsce sypialne i po ok 121 godzinach jazdy znaleźć się w Irkucku. Potem to już tylko niecałe 70km i jesteśmy nad brzegiem jeziora. Można oczywiście, jak to było do tej pory dolecieć TAM samolotem.
IRKUCK – Miasto powstało w 1651r jako kozacka stanica chroniąca oddziały rosyjskie od niechętnych im Buriatów. Prawa miejskie miasto otrzymało w roku 1686. W XVIII w. wyruszały z niego wszystkie ekspedycje na północ, na wschód, a nawet na Alaskę, którą traktowano jak „amerykański obwód ziem irkuckich”. Oficjalnym założycielem miasta był dowódca kozacki Ivan Pochabov. Nazwa miasta pochodzi prawdopodobnie od niewielkiej rzeczki Irkut – dopływu Jenisieju. Od XVIII wieku do roku 1917 miejsce zsyłek (katorgi) zesłańców różnych narodów w tym także i naszych rodaków. Oni to właśnie, w roku 1866 wzniecili „powstanie zabajkalskie”. Po stłumieniu Powstania Styczniowego władze rosyjskie zesłały do Syberii Wschodniej ok. 11 000 jego uczestników. Przywódcą powstania był Narcyz Celiński i Gustaw Szaramowicz – zostali oni rozstrzelani po upadku powstania. Powstańców było jedynie ok.700. Jednak z uwagi na słabe uzbrojenie , brak wsparcia bardzo szybko ulegli i zostali rozgromieni i rozproszeni w bitwie pod Miszychą.
Irkuck to także jedno z miast ETAPOWYCH w Rosji Carskiej i w czasach Stalinizmu.
Uniwersytet założono w 1918 r. Elektrownia wodna, która po uruchomieniu spowodowała podniesienie wód niedalekiego Bajkału o ponad 1m.powstała w roku 1958.
W roku 1875 – ok. 35 000 mieszkańców, w roku 2004 prawie 600 000.
W 1879 roku w wielkim pożarze poszło z dymem prawie ¾ zabudowań. Jednak dzięki złotu wydobywanemu w dorzeczu Leny w ciągu kilku lat po zniszczeniach nie zostało ani śladu. Właściciele kopalń i różnej „maści” kupcy wznosili murowane pałace i budynki, które w większej części zachowały się do dzisiejszego dnia. Mieszkańcy Paryża Syberii nie poparli rewolucji bolszewickiej, który (Irkuck) stał się jednym z centrów oporu Białych. Bolszewicy zajęli miasto dopiero w 1920 roku po straceniu admirała Kołczaka. Dzisiaj jego pomnik dumnie stoi na wysokim cokole jako wymowne świadectwo, że byli jednak i wówczas ludzie, którzy myśleli inaczej i nie wahali się oddać swojego życia, aby TO udowodnić.
Wyjątkowo sprawnie udało się odprawić moje kilkadziesiąt kilogramów sprzętu nurkowego, osobiste drobiazgi i sprzęt fotograficzny. Kontrola paszportowa na warszawskim lotnisku to w dzisiejszych czasach czysta przyjemność, szybka i bez zbędnych formalności. Pogoda była lotna, więc bez żadnego kłopotu, jednak z niewielkim 4-5min. opóźnieniem (na szczęście – jak się później okazało) wylądowaliśmy na międzynarodowej części lotniska Szeremietiewo. W odległości kilku kilometrów, dokładnie po przeciwnej stronie pasów startowych z południowego smogu, którego nie potrafiły rozwiać startujące i lądujące dziesiątki samolotów, wyłaniały się szare zabudowania portu lotniczego, w 70-latach zeszłego stulecia, jednego z najnowocześniejszych w Europie. To właśnie tam powinienem się znaleźć w ciągu najbliższych 2 godzin, aby bez kłopotu przejść odprawę i znaleźć się na pokładzie samolotu odlatującego do Irkucka.
Wielka niebieska strzała informowała podróżnych, w tym kierunku do wyjścia, a druga nieco mniejsza wskazywała drogę dla pasażerów tranzytowych. Czyli wszystkich tych, którzy mieli w Moskwie „przesiadkę” i ich samoloty odlatywały w czasie krótszym niż 4 godziny, licząc od godziny przylotu. Nie wahając się ani chwili poszedłem właśnie w tym kierunku.
Droga do wyjścia , to szeroki i wygodny „prospekt”, natomiast droga którą poruszali się pasażerowie tranzytowi przypominała lokalną dróżkę , jak to się kiedyś mówiło, „czwartej kolejności odśnieżania”. Kilkakrotnie tracąc kierunek (strzałki były coraz mniejsze i rzadziej wylepiane) dotarłem wreszcie po kilku minutach nieśpiesznego marszu do niewielkiego stanowiska dyspozycyjnego z uśmiechniętym praktykantem Leonidem – jak było napisane na zawieszce przypiętej do klapy aeroflotowego mundurka. „Bilet proszę”, lekko służbowy ton nie budził wątpliwości, kto tu jest najważniejszy. Wasz samolot odlatuje o czasie , wy przylecieliście zgodnie z rozkładem , więc bardzo mi przykro, ale nie możecie być odprawieni jako pasażer tranzytowy i musicie przejść całą procedurę odprawy paszportowo bagażowej i przejechać autobusem na lotnisko krajowe.
Doskonale wiedziałem, czym może się skończyć moje podróżowanie zatłoczonymi autobusami . Nie dość, że mogę mieć kłopoty z przypilnowaniem bagażu, to czasu wcale nie zostało już tak wiele, a do odlotu mojego samolotu zostało jedynie ok. 3,5 godziny. TO MNIE JEST BARDZO PRZYKRO, ALE SAMOLOT Z WARSZAWY NIE PRZYLECIAŁ O CZASIE…., powiedziałem podniesionym tonem z wielką pewnością w głosie. Z własnego wieloletniego doświadczenia doskonale wiedziałem jak należy rozmawiać z urzędnikami po naszej wschodniej stronie granicy. PROSZĘ SPRAWDZIĆ U DYSPOZYTORÓW, ALE WYLĄDOWALIŚMY 10 MINNUT PÓŹNIEJ…. Dodałem wpatrując się w zakłopotane oczy praktykanta. Widziałem, że mocno się zastanawia co zrobić z tym natrętnym pasażerem, wyglądającym jak obcokrajowiec, jednak mówiącym do niego po rosyjsku z doskonałym „pribałtijskim” akcentem, a na dodatek tonem nie pozostawiającym wątpliwości, że może to jednak być Ważny Gość!!! PROSZĘ DZWONIĆ …. Ponagliłem coraz bardziej zakłopotanego praktykanta, który musiał natychmiast zadecydować, czy dalej dyskutować ze mną, czy wziąć słuchawkę telefonu i przekonać się, czy jednak mogę być odprawiony….. Macie rację, samolot wylądował 6 minut po czasie , przylecieliście o jedną minutę później niż było zaplanowane. Możecie być odprawieni jak pasażer tranzytowy, powiedział z uśmiechem w głosie…. Proszę iść w lewo po schodach na parter i poczekać na pracownika lotniska, który przewiezie was specjalnie podstawionym autobusem na lotnisko krajowe. Odetchnąłem z ulgą – od tego momentu byłem jak paczka ekspresowa pod opieką przewoźnika, mogłem się już nie martwić upływającym coraz szybciej czasem pozostałym mi do odlotu.
Lotnisko w Irkucku, jednym z największych miast tego rejonu Rosji, robi dość przygnębiające wrażenie na przylatujących „ze Świata” turystach. Pokrzywiony barak, typowy przedstawiciel prowizorki tak charakterystycznej dla dawnych radzieckich czasów, dotrwał w dobrej kondycji do dnia dzisiejszego. Obok budynek „prawdziwego” portu lotniczego zamknięty , jak to się tutaj mówi NA REMONT.
Jak się później okazało relikty radzieckiego socjalizmu spotykałem na każdym kroku. Wódz Rewolucji Październikowej towarzysz Lenin dumnie pręży „pierś” na wysokim cokole w samym centrum miasta. Towarzysze, Dzierżyński, Marks, Engels, Suchebator
i cała masa pomniejszych siepaczy i morderców nadal mają „swoje” ulice i place.
Nie sądziłem, że po tych prawie 20 latach „przemian ustrojowych” tak dużo zostanie śladów w tej części Rosji, śladów minionej, mam nadzieję bezpowrotnie minionej, epoki.
Na dziurawych , jak dawniej, ulicach coraz tłoczniej.
Nie ma już najmniejszego śladu po drewnianych chodnikach tak typowych dla tego miasta. Niegdysiejsze elegantki, żony kupców i fabrykantów mogły się bezpiecznie poruszać po mieście, nie narażając swych warszawskich, lub wiedeńskich sukni i paryskich bucików na ubrudzenie i uszkodzenie we wszędobylskim błocku, nierozerwalnie związanym z tutejszą jesienią i wiosną. Myślałem, że chodniki odeszły w niepamięć i że już nikt nie będzie miał szansy zobaczyć jak wyglądały, a tu niespodzianka, w skansenie drewnianego budownictwa syberyjskiego , które odwiedziliśmy w drodze do Listwianki , były w pełnej swojej XIX wiecznej krasie.
Przeszedłem się nimi wdychając niewyczuwalne już prawie zapachy minionych epok. Jednak nikt poza mną nie zwrócił na nie uwagi, a może nawet nie zauważył ich prostoty, swoistego piękna i niezawodności.
Dzisiejszy Irkuck to syberyjskie centrum handlu używanymi samochodami sprowadzanymi z Japonii. Coraz rzadziej spotykać można tu nowy pojazd produkcji rosyjskiej (radzieckiej). Niegdyś tak popularne Wołgi, Łady i Zaporożce, są już obecnie w zdecydowanej mniejszości. Trudno się zresztą temu dziwić, skoro używany „japończyk” jest tańszy nie tylko w eksploatacji i praktycznie niezawodny, czego nie można powiedzieć o nowych samochodach rosyjskiej produkcji.
Stare centrum miasta obejść można w kilka godzin. Co chwilę spotyka się relikty dawnego syberyjskiego budownictwa drewnianego. Pod wieloletnimi , nakładanymi jedna na drugą, warstwami farby, kryje się i przebija ponadczasowe piękno drewnianego pejzażu miejskiego . Współczesna brzydota, zaniedbanych i nieremontowanych jak trzeba elewacji, nie jest w stanie zagłuszyć mistrzostwa nie tylko rosyjskich cieśli i rzeźbiarzy, którzy w każdym z detali zostawili cząstkę swojego talentu, znajomości technologii i całej masy wysiłku, wszystko po to, aby stworzyć coś niepowtarzalnego i nie spotykanego gdzie indziej.
Część domów jeszcze jakoś się trzyma, bo władze miejskie nie pozwalają na rozbiórkę nawet obiektów zagrażających życiu mieszkańców. Nie pozwalają rozebrać, każą dbać o budynek, ale nie dają na to żadnych środków. Jak mają dbać o ten zabytkowy budynek ludzie , najczęściej w podeszłym wieku, których jedynym środkiem utrzymania jest lichutka państwowa renta, tub emerytura, która nie dość, że nie wystarcza na zaspokojenie codziennych potrzeb, to jeszcze niezbyt regularnie dociera do zainteresowanych. Zdarza się więc, że walący się historyczny obiekt potrafi się, „sam z siebie” spalić. Wtedy to już w majestacie prawa można go rozebrać, a potem (czasami już przedtem) bardzo drogo sprzedać pusty plac.
Jeszcze parę lat tej „planowej” posocjalistycznej gospodarki i nie zostanie już najmniejszy ślad po dawnym pięknie zaklętym w drewnie. Jeszcze parę lat i to stare trzymające się jeszcze „resztkami sił” centrum miasta zostanie tylko we wspomnieniach zagranicznych turystów, w ich aparatach i na kasetach ich kamer, a może i na pożółkłych fotografiach zachowanych gdzieś w zakamarkach szaf i starych albumach pamiętających przedrewolucyjne czasy..
Na opustoszałych, posprzątanych placach powstaną „NOWE , PIĘKNE” i TAKIE SAME JAK GDZIE INDZIEJ obiekty i Irkuck bezpowrotnie rozstanie się z ostatnimi śladami swojej nietuzinkowej historii.
Picie alkoholu na ulicach teoretycznie jest zabronione, ale w praktyce wystarczy butelkę piwa, lub innego, nawet wysokoprocentowego napitku, owinąć folią, lub włożyć do papierowej torebki i po kłopocie.
Transport miejski opanowany jest w większości przypadków przez tzw. marszrutki, czyli mikrobusy różnych marek, różnej „kondycji” i w różnych miejscach produkowanych. Zatłoczone, czasami do granic możliwości, szybko i sprawnie dowożą oczekujących na przystankach podróżnych docierając do najdalszych dzielnic miasta.
Bilet, niezależnie od ilości przejechanych „przystanków” kosztuje 20 rubli, czyli mniej niż 2 zł.
Klasyczny transport miejski również istnieje. Jednak tramwaje i autobusy , mimo że tańsze nie są już tak popularne jak za czasów władzy radzieckiej. Widać tutaj co znaczy prawdziwa konkurencja, oraz jak szybko i bezwzględnie wykorzystywane są przez miejscowych przedsiębiorców wszystkie możliwości zarobku.
Coraz częściej spotkać można podobne do naszych bary i restauracje, w których za niewielkie pieniądze można szybko i tanio coś zjeść.
Można również, niestety coraz rzadziej, spróbować ulicznych przysmaków, czyli chociażby tak popularnych w czasach sowieckich pierożków.
Tak jak i u nas widać dystrybutory i szafki chłodnicze z wszędobylskimi „wynalazkami” amerykańskiego pomysłu spożywczego.
Na szczęście jednak zostało jeszcze TO, co przetrwało wszystkie zawieruchy dziejowe, na szczęście został i nadal jest powszechnie pity KWAS CHLEBOWY
Tym co zapewniło dynamiczny, nieprzerwany i wielokierunkowy rozwój miasta, tym co pomagało sprawnie zarządzać tą Krainą, tym co pozwalało na bezwzględne pilnowanie rosyjskich , a potem sowieckich wielkomocarstwowych interesów, tym co umożliwiało prowadzenie badań naukowych i poszukiwań surowców naturalnych na niespotykaną wcześniej skalę, co pozwalało przyjechać TU do pracy młodym inżynierom i innym zapaleńcom, pracy za tzw. „długie ruble”, tym co umożliwiało szybkie i bezproblemowe dostarczanie wszelkiej maści nieprawomyślnych, nieposłusznych, bezprizornych, wrogów ludu, czy też najzwyklejszych zeków, czyli najtańszej , najbardziej bezwzględnie wykorzystywanej przez władze siły roboczej, była kolej…
Kolej TRANSSYBERYJSKA – to najdłuższa linia kolejowa na Świecie. Całkowita jej długość to ok. 9290km (trasa Moskwa-Władywostok). Początki magistrali sięgają roku 1857, jednak dopiero w latach 80 XIX w. dzięki Aleksandrowi III prace projektowe ruszyły pełną parą. Linię kolejową budowano wyłącznie za pieniądze państwowe. Oficjalnie budowę rozpoczęto w 1891 r. Budowę torów rozpoczęto jednocześnie w dwóch miejscach czyli w Czelabińsku i we Władywostoku. Spotkanie i połączenie nastąpiło w 1901r, a oddano ją do eksploatacji w roku 1903. Przez Bajkał podróżni byli przewożeni promami. Tory wokół jeziora oddano do eksploatacji dopiero w 1904r. Przy budowie pracowało ponad 90 000 ludzi , w większości byli to chłopi, żołnierze i więźniowie. Koszt budowy to ok. 1,5 mld złotych rubli. Elektryfikację linii kolejowej zakończono w 2002r. Pociąg po drodze z Moskwy do Władywostoku mija 87 miast , 16 dużych rzek między innymi Wołgę, Kamę, Irtysz, Okę, Amur. Prawie 210 km linii kolejowej prowadzi wzdłuż brzegów Bajkału. Jadąc z Moskwy do Władywostoku mijamy 8 stref czasowych. Czas jazdy to 7 dni i nocy. Ok. 8 godz. jedzie się wzdłuż wschodnich wybrzeży Bajkału – to jedna z piękniejszych linii kolejowych na świecie.
Kolej Krugobajkalska – od stacji Irkuck Port do Bajakł Sludianka to ok. 90km. Na trasie mijamy 38 tuneli o łącznej długości ok. 9km, pokonujemy 18 specjalnie wybudowanych galerii. Obecnie ta linia kolejowa wykorzystywana jest prawie wyłącznie do obsługi ruchu lokalnego i jako atrakcja turystyczna .(
Jadąc na wschód człowiek gorzej się aklimatyzuje do zmieniających się stref czasowych warto więc, mając w planie nurkowania w Bajkale przyjechać tam 2-3 dni wcześniej. Należy jednak bardzo rozważnie wybrać jeden z ciągle jeszcze niezbyt licznych hoteli. Większość z nich ma już za sobą czasy socjalistycznej świetności i w dniu dzisiejszym oferuje standard na poziomie 1, lub 2 gwiazdkowego hotelu (pensjonatu) w Polsce za cenę zbliżoną do tych oferowanych w naszych 4 gwiazdkowych hotelach. Na każdym kroku widać zabieganych i zaaferowanych ludzi starających się utrzymać „na powierzchni” tego niezbyt spokojnego morza codziennego życia.
Socjalizm upadł i wydawać by się mogło, że wreszcie będzie można żyć po ludzku.
Nic bardziej złudnego.
Towarów w sklepach , na bazarach i przy dworcach kolejowych coraz więcej. Jednak ludzi mogących sobie na nie pozwolić bez zastanawiania się nad ceną „jakby mniej”. Jednym słowem kapitalizm całą gębą, a właściwie „całą dupą”, jak mnie poprawił lekko „znietrzeźwiony” bywalec bazarowej piwiarni, z którym popijałem piwem doskonałe buriackie pozy (coś w rodzaju pierożków – z mięsem i bulionem – gotowanych na parze). Nie zdawałem sobie wtedy jeszcze sprawy, że cały czas na trasie mojej kilkutygodniowej podróży będę się spotykał z paradoksami jakie wywołało gwałtowne „przejście z Radzieckiego Komunizmu do Niewiadomego Pochodzenia Kapitalizmu.
Nie mogłem wyjść z podziwu, nad ludzką zachłannością i pomysłowością w organizacji życia gospodarczego. Wszędzie i dosłownie na wszystkim można „zrobić interes”. „Babcia klozetowa”, czy jak to u nas niegdyś mówiono, pisuardesa, oprócz świadczenia typowych i ogólnie znanych w toaletach miejskich usług, polegających na wydawaniu (po uważaniu) papieru toaletowego, mydła i ręczników świadczyła również usługi wysoce specjalistyczne z „zakresu nowych technologii”.
Za jedyne 2 USD (w przeliczeniu na ruble) można było sobie podładować baterie w telefonie komórkowym!? Na stoliku pieczołowicie wyścielonym lnianym, bielonym ręcznikiem leżały sobie w „bojowym ordynku” ładowarki różnych producentów do WSZYSTKI CH typów i marek telefonów jakie tylko są na świecie.
Nieopodal w piwnym ogródku, będącym częścią restauracji za jedyne 100 rubli ok.10 zł. (obowiązkowo) trzeba było wysłuchać rzępolenia kilku smutnych jegomości wyżywających się na swoich instrumentach. Konsumpcja piwa bez uiszczenia opłaty była niemożliwa, z jednym wszakże wyjątkiem. Jak ktoś chciał mógł sobie kupić piwo w plastikowym kubku i stanąć za płotem.
Przypomniało mi się, że u nas w latach 60 też był , niestety, taki zwyczaj. Doliczano wówczas do rachunku ok. 10% za tzw. „działalność rozrywkową”.
W okolicach Władywostoku, dokładnie na przystani promowej w Słowiance, za kilkaset rubli ekstra (kilka złotych) można było kupić sobie bilet w tzw. przedsprzedaży.
Niby dużo, ale za to miało się prawie stuprocentową pewność, że zostaniemy wpuszczeni bladym świtem na prom w pierwszej kolejności.
Wszędzie na świecie ci którzy kupują bilety wcześniej dostają , czasami nawet dość znaczne zniżki, tutaj niestety jest odwrotnie.
Jednak ci, którzy kupowali bilety bezpośrednio przed wypłynięciem , mogli się nie „zmieścić” na pokład ze względu na małą ilość miejsc, a następny prom był dopiero koło południa, więc tak też można zarobić dodatkowe pieniądze i to najzupełniej „legalnie”!?. W barze hotelowym sieci NOVOTEL (już w Moskwie) podczas powrotu wyskrobałem z kieszeni jakieś resztki miejscowej waluty i po przeliczeniu okazało się, że wystarczy na dwa piwa. Jakież było moje zdziwienie, gdy otrzymawszy rachunek zobaczyłem, że kupienie piwa w tym wypasionym hotelu, to wcale nie taka prosta operacja.
Do rachunku bowiem doliczono mi mniej więcej 30% za obsługę. Czyli za otwarcie
i postawienie butelki przed moim „nosem” musiałem dopłacić jeszcze kilkadziesiąt rubli. Nie muszę oczywiście dodawać, że TA USŁUGA nie została wyszczególniona w cenniku, albo ja jej nie zauważyłem!? Skończyło się na tym, że wypiłem jedno piwo, ale za to wystarczyło mi na toaletę , która oczywiście również okazała się płatna.
No cóż można i tak.
Może być też tak, że kelnerka przyniesie tobie , z rozbrajającym uśmiechem, ale bez słowa przepraszam, zupełnie inne piwo niż zamawialiście??? Na twoje zdziwione zapytanie co to jest, przecież nic takiego nie zamawialiśmy odpowie, że to które chciałeś się skończyło i jest tylko TO. Jak się nie podoba, to….. Oczywiście nam się nie spodobało i nie czekając na realizację innych zamówień czym prędzej opuściliśmy opustoszały (już wiem dlaczego) lokal.
Był późny wieczór (koło 20!?), sklepy (nie tak jak u nas) pozamykane, więc poszliśmy spać o suchym pysku.
Całe szczęście, następnego dnia wczesnym rankiem mieliśmy wyruszyć nad Bajkał. Liczyło się tylko to, że wreszcie będziemy mogli na własne oczy zobaczyć ogrom i piękno tego Buriackiego Morza. Będziemy oddychać mroźnym powiewem porannej bryzy wiejącej od ośnieżonych (a przecież już był czerwiec) szczytów Gór Sajańskich.
Po przeprawieniu się na Olchom mieliśmy poczuć na własnej skórze powiew historii , spróbować miejscowych specjałów i porównać to co zarejestrują nasze zmysły z wyobrażeniami o tej dziwnej Krainie.
Malutki prom kołysał się leniwie przy mocno już nadwyrężonej zębem czasu przystani. Nasze samochody, którymi przyjechaliśmy z Irkucka zostały na przystani, a my nie spiesząc się weszliśmy na pokład. Na drugiej stronie , już na wyspie miał na nas czekać nasz przewodnik, kierowca i jak się później okazało również, kucharz w jednej osobie , czyli Sasza.
Pomalowany w ogólno wojskowe barwy pojazd czekał w pełnej gotowości, zatankowany, odkurzony i zaprowiantowany. Napęd na 4 koła i klasyczny wygląd dodawał nam otuchy. Mieliśmy spędzić prawie cały dzień jeżdżąc po bezdrożach wyspy , zaglądając do ciekawszych turystycznie miejsc. Bardzo często w naszej podróży musieliśmy używać całej mocy silnika jaka jeszcze była do wykorzystania w tym leciwym pojeździe zwanym przez miejscowych „tabletką”, aby pokonać strome wzniesienia..
To co uderza każdego , kto pierwszy raz znajdzie się na brzegiem Bajkału, to niesamowite wrażenie , że jest się na pustyni. Na bardzo dziwnej pustyni na zewnątrz której znajduje się największy na świecie zbiornik słodkiej wody.
Nie mogłem pojąć jak w mijanych miejscowościach nikt, ale to dosłownie nikt, nie miał nawet najmniejszego skrawka ziemi, na którym uprawiane byłoby cokolwiek – warzywa, jarzyny lub chociażby kwiaty.
Koło mijanych domów nie rosła nawet trawa, a miejscowi hodowcy bydła z trudem znajdowali jakieś nędzne spłachetki trawy, na których. pracowicie ruszając pyskami, pasły się krowy.
Nie mogłem zrozumieć jak w innych krajach, nie tak znowu odległych od Bajkału, jak chociażby w Chinach tak pracowitą opieką otacza się każdą najmniejszą nawet piędź ziemi, a tutaj gdzie na wyciągnięcie ręki są miliony km3 słodkiej wody, a ziemia leży odłogiem, stepowieje i nawet pies z kulawą nogą nie ma ochoty na nią „nasikać”!? Powiecie może , że nie wystarczy sama woda, że potrzebna jest jeszcze energia żeby tę wodę doprowadzić do miejsc gdzie mogłaby być wykorzystana.
Oczywiście wszystko to prawda, ale i energii do wykorzystania jest tutaj w bród. Nie wspominam o energii słonecznej, której pozyskanie ciągle jest jeszcze dość kosztowne, mam na myśli energię wiatru. Wiatru, który z mniejszym lub większym natężeniem potrafi tutaj wiać całymi tygodniami.
Cóż prostszego poustawiać wiatraki, które w najprymitywniejszej formie konstrukcyjnej mogłyby pracowicie tłoczyć wodę na dowolne odległości i wysokości, tak jak ma to miejsce chociażby w Holandii.
Nie potrafiłem zrozumieć, że NIKT „nie wpadł” na to, przez te wszystkie lata.
Kiedyś prościej i „taniej” było dostarczyć tu więźniów, którzy zrobili wszystko czego tylko zapragnęły władze i obozowa wierchuszka.
Ślady takiego obozu , jednego z setek z niesławnego ARCHIPELAGU GUŁAG są na wyspie widoczne do dnia dzisiejszego.
W nieudolny sposób, jak to zwykle bywało, starano się ukryć , zniszczyć, zamaskować, zatrzeć ślady komunistycznych zbrodni.
Stało się jednak tak jak w tym socjalistycznym piekle – jak było drewno, to kocioł był dziurawy, a jak naprawili kocioł, to diabły się popiły i nie było komu ognia pilnować!?
Na Olchomie też tak wyszło, baraki zostały rozebrane, a może rozkradzione przez miejscowych, natomiast pomost , do którego przybijały barki z więźniami oparł się niszczycielskiej działalności czasu i ognia podłożonego przez opuszczających to miejsce niegdysiejszych Panów Życia i Śmierci.
Sterty kamieni widoczne wśród opalonej konstrukcji leżą spokojnie do dzisiaj na swoim miejscu, zazdrośnie skrywając ludzkie nieszczęście, śmierć, pot i krew, które zostawili wśród nich łotyszcy strzelcy, „kułacy” i inni, mieszkańcy tego niewielkiego nadbałtyckiego narodu, którzy tak daleko od rodzinnych stron znaleźli wieczny spokój właśnie TU.
Na obiad, który przygotował Sasza była zupa rybna, chleb i ogórki również były , a jakże. Najważniejsze jednak było to, że mogliśmy wreszcie spróbować zachwalanego przez wszystkich pieczonego na węglach omula.
Omul bajkalski – Coregonus autumnalis migratorius, ryba z rodziny łososiowatych – osiąga wielkość do 60cm i masę do 2,5kg , występująca endemicznie w Bajkale .Żyje 18 – 20 lat. Bardzo smaczna, zarówno pieczona na węglach, jak i smażona, a przede wszystkim wędzona na zimno, lub solona. Jest to miejscowy przysmak, którego powinni spróbować wszyscy odwiedzający tę krainę.
Wyważenie i pierwsze obowiązkowe nurkowania sprawdzające zrobiliśmy z brzegu jedynej wypływającej z Bajkału rzeki, czyli Angary.
Utożsamiana w ludowych buriackich legendach z piękną dziewczyną spieszącą na spotkanie ze swoim ukochanym Jenisejem. Spotkanie któremu nie mógł nawet przeszkodzić srogi ojciec Bajkał, rzucając przed dziewczyną wielką skałę mającą zagrodzić jej drogę ku ukochanemu.
Właśnie niedaleko tej skały zanurzyliśmy się pierwszy raz w chłodnych, żeby nie powiedzieć bardzo chłodnych wodach.
Nie będzie lekko pomyślałem, gdy niezbyt dokładnie zapięta w nadgarstku rękawica zaczęła przeciekać , a moja ręka, a szczególnie końce palców zaczęły tracić czucie i coraz trudniej było mi obsługiwać sprzęt fotograficzny, którym byłem obwieszony.
Wiatr wiejący od jeziora i przepływające nieopodal statki nie pozostawały bez wpływu na coraz bardziej wzburzoną powierzchnię wody.
Pod wodą , żaden kłopot jak wieje, natomiast wydrapanie się na brzeg, o który biły coraz wścieklej rzeczne fale, wdrapanie się z całą masą różnego , dość wrażliwego na uszkodzenia sprzętu, nie było proste ani łatwe.
Obyło się jednak bez specjalnych problemów i syci wrażeń, choć nieco zmarznięci udaliśmy się do leżącego nieopodal pensjonatu, gdzie czekała już na nas kolacja z wyśmienitymi placuszkami podanymi z przepyszną żurawinową konfiturą.
Palce lizać, szczególnie gdy dodaliśmy do tego zestawu po szklaneczce mocnej herbaty z wkładką z przywiezionej z Polski „Soplicy”.
Niestety wiatr jest zbyt silny, kotwica nie trzyma i musimy zmienić pozycje.
Będziemy nurkować w kanionie, do którego wejście znajduje się na głębokości ok. 18m, powiedział Genadij omawiając dzisiejszy dzień nurkowy, proszę tylko uważać , bo kanion obniża się do ponad 30m, a na dnie jest w tym miejscu bardzo dużo osadu i łatwo , nie uważając, wzbić tumany „kurzu” i ze zdjęć nic nie wyjdzie.
Postanowiłem zastosować się do zaleceń , bo przecież miałem w planie zrobić w Bajkale mnóstwo dobrych i bardzo dobrych zdjęć.
Opadałem powoli, rozglądając się uważnie dookoła, żeby nie przeoczyć jakiegoś ciekawego obiektu. No i zagapiłem się, nie udało mi się w porę wyrównać ciśnienia w „mojej kamizelce” – wypożyczonej od organizatora i walnąłem o dno.
No to po zdjęciach , pomyślałem, trzeba wracać na mniejszą głębokość bo wszystkie „głębokowodne stwory” na pewno już się pochowały i bez sensu było pozostawać na tej głębokości.
Moje wyobrażenie o czystości i przeźroczystości bajkalskiej wody niestety nie zostało potwierdzone.
Literatura naukowa w dawnych czasach podawała, że woda w Bajkale potrafi być tak przeźroczysta, że nie ma sobie równej na całym świecie. Podobno zdarzały się nawet przypadki gdy klasyczne przyrządy pomiarowe pokazywały 60m !?
Nam niestety nie udało się tego zaobserwować!
Możliwe, że za ten „stan rzeczy” można było winić późną wiosnę. Nurkowaliśmy w Bajkale mniej więcej koło polowy czerwca, a jak nam powiedziano , lód zszedł z południowej części jeziora dopiero w maju?
Zastanawiałem się co do przeźroczystości bajkalskich wód ma późne „zejście lodu”. Dopiero film jaki nam pokazano po mojej urodzinowej kolacji wyjaśnił wszystkie wątpliwości.
Okazało się, że pod bajkalskim lodem żyją organizmy planktonowe, które dopiero wiosną gdy „robi się ciepło” obumierają i w ten jak najbardziej naturalny sposób „zanieczyszczają wodę”, zmniejszając jej przeźroczystość.
Może bardziej prozaiczną, ale tym nie mniej jedną z ważniejszych (jeżeli nie najważniejszą) przyczyną zanieczyszczenia wody jest człowiek?.
To właśnie dzięki ludzkiej działalności mamy w bajkalskiej wodzie coraz więcej „prawdziwych” zanieczyszczeń.
To właśnie w wodach Bajkału znajdują swój „wieczny odpoczynek” wraki samochodów, które celowo, lub przypadkowo, wtedy gdy zbyt cienki lód nie jest w stanie utrzymać załadowanej „pod dach” ciężarówki. Ciężarówki zaopatrującej liczne miejscowości na wyspie Olchom .
Od późnej jesieni do wiosny, to właśnie po lodzie odbywa się transport . Bajkalskie lodowe drogi są jedyną możliwością dostarczenia żywności, paliwa, materiałów budowlanych, pracowników, turystów itp.
To właśnie na dnie przesmyku, na dnie Małego Morza (jak nazywają je miejscowi), władze znalazły kilkadziesiąt samochodów. To właśnie z ich przerdzewiałych zbiorników , wydobywa się paliwo, smary i oleje zanieczyszczające wody Bajkału w miejscach niedaleko, których nurkowaliśmy.
Nie bez winy są również bajkalscy rybacy i kapitanowie coraz liczniejszych statków i promów wożących turystów po Bajkale. Oni również nie zastanawiając się nad konsekwencjami jakie przynoszą dla bajkalskiego ekosystemu ścieki z toalet i wycieki ,
a czasami wręcz celowe usuwanie bezpośrednio do Bajkału przepracowanych olejów, chemikaliów i detergentów .
Całe szczęście, że Bajkalski Kombinat Celulozowo- Papierniczy z uwagi na ogólnoświatowy kryzys pracuje już nie tak intensywnie jak jeszcze w ostatnich dekadach ubiegłego stulecia. Mało tego miejscowe władze zastanawiają się poważnie nad całkowitym jego zamknięciem.
Oprócz agresywnych ścieków celulozowych w Bajkale lądują również dziesiątki, a może i setki ton zanieczyszczonych chlorem wód technologicznych.
Zebrane na brzegu setki ton popiołów i innych stałych odpadów poprodukcyjnych, to tykająca już bomba ekologiczna z nieco tylko opóźnionym zapłonem.
Jeden z większych bajkalskich dopływów, rzeka Selenga prowadzi do Bajkału swoje , poważnie już zanieczyszczone wody ze stolicy Buriackiej Autonomicznej Republiki z Ułan – Ude.
Coraz więcej turystów odwiedza okolice Bajkału.
Mówi się , że w ostatnich latach corocznie dociera tutaj już ponad 1 mln turystów z całego świata. Turystów, którzy tak jak i ja na własne oczy chcą zobaczyć to święte dla Buriatów Morze jakim jest jezioro Bajkał.
Święte, ale coraz bardziej zanieczyszczone i zatrute. Zatrute takimi preparatami jak chociażby DDT, które w dalszym ciągu są stosowane w coraz bardziej dynamicznie rozwijającym się sadownictwie i w innych uprawach.
Nie jest wykluczone, że Buriatia jest jednym z niewielu miejsc na Ziemi, gdzie jeszcze , tak powszechnie, ten preparat jest stosowany.
Przez wiele setek lat nikomu nie przyszło do głowy, że tak potężny zbiornik jak Bajkał może być zagrożony.
Największe sławy przyrodnicze z zeszłego stulecia nie miały wątpliwości, że Bajkał poradzi sobie ze wszystkim co w swojej niefrasobliwości człowiek wpuści, wrzuci, utopi, upuści, zatopi, czy tez zgubi w Bajkale.
Nawet ci „najmądrzejsi”, najbardziej uczeni nie mieli wątpliwości, że występujący powszechnie w Bajkale widłonóg zwany przez miejscowych episzura poradzi sobie z oczyszczaniem jego wód , tak jak to działo się do tej pory.
Ostatnie badania wykazały, że w południowej części Bajkału , tam skąd wypływa Angara zauważono zmniejszenie populacji tego tak bardzo pożytecznego zwierzątka. Jedynie jeszcze na północy Bajkału wszystko mniej więcej pozostało bez zmian i przyroda jeszcze „zwycięża”.
Ciekawe jak długo przyroda będzie dawała sobie radę z nieprzemyślaną, czasami wręcz bezmyślną , zatrważająco głupią, krótkowzroczną i zgoła przestępczą działalnością człowieka. Człowieka, który okazał się najbardziej bezwzględnym zagrożeniem dla tego największego na ziemi zbiornika wody słodkiej
Nic dziwnego, że wody Bajkału nie są już tak przejrzyste, jak to jeszcze bywało kilkadziesiąt lat temu, nic dziwnego, że nie udało mi się podczas prawie tygodniowego safari nurkowego dostrzec jego majestatycznego piękna również i pod wodą.
No cóż, jak mawiali filozofowie „wszystko płynie” , niestety bajkalskie wody płyną bardzo leniwie. Jedynie ok. 0,25% bajkalskich wód ulega corocznej wymianie.
No cóż pewnie wiele jeszcze wody będzie musiało z tego jeziora wypłynąć , abyśmy (my ludzie) zrozumieli, że to Syberyjskie Morze jest ŚWIĘTE nie tylko dla Buriatów i powinno ono takim pozostać w przyszłości.
Mniej więcej miesiąc po moim wyjeździe dotarły do Irkucka dwa mezoskafy typu „MIR” . Po kilkunastu dniach intensywnych przygotowań, po ustaleniu się pogody, dokonały w dniu 28.07.2008 zanurzenia na głębokość 1580m, a więc do maksymalnej głębokości Bajkału – 1637m zabrakło niewiele więcej niż 50m.
Mezoskafy te , na pokładzie jednego z nich udało mi się być jako pierwszemu obcokrajowcowi „kilka ładnych” lat wcześniej, przeznaczone były do badań morskich.
Ich konstrukcja pozwala na zanurzanie się i prowadzenie prac do głębokości 4000m.
W lipcu po raz pierwszy w historii badań podwodnych zostały one użyte do nurkowań
w wodzie słodkiej.
Nie byłoby w tym nic dziwnego, mało tego, mogłoby to otworzyć nową kartę w historii eksploracji bajkalskich głębin, gdyby nie TO, że poza profesjonalną załogą na „pokładzie” – jeżeli tak można powiedzieć – mezoskafów znaleźli się miejscowi notable wysokiego szczebla.
No cóż można i tak, można wciągnąć brzuch, aby prześlizgnąć się przez ciasny właz
i z duszą na ramieniu (tak myślę) dać się zabrać na ponad 1,5km głębinę.
Czego to nie zrobi „polityk” żeby się przypodobać swoim wyborcom!?
Będzie nadstawiał karku, będzie się pocił ze strachu, będzie nerwowo przełykał ślinę, będzie udawał, że to normalka, że to zupełnie naturalne, że on zawsze tak, że ON nawet polezie do najgłębszej dziury, żeby tylko obywatelom żyło się „lepiej i dostatniej”.
Przecież ON wszystko robi z myślą o ludziach i dla ludzi. Przecież ON, tak samo jak WSZYSCY ci którzy byli przed nim wszystko dla nich zrobi.
Jak będzie trzeba to nawet da się wybrać na następną kadencję.
Ciekawe tylko co to dobrego przyniesie tym borykającym się z przeciwnościami losu mieszkańcom tej majestatycznie pięknej, groźnej i jednocześnie „zaczarowanej krainy”……. ale to już zupełnie inna historia.
Czerwiec 2008