Nurkowanie w ciepłej wodzie wśród bajecznych koralowców i ławic kolorowych rybek to raj dla oczu. Ale by spotkać przygodę, trzeba zanurzyć się w zimnych wodach mórz Północy.
Tietjuchie – to chińskie słowo oznaczające Dolinę Dzików i dawna nazwa miasta, które dziś znane jest jako Dalniegorsk. Tu mieszka Andriej. Najlepszy według mnie fotograf podwodny.
Zawsze szczególnie interesowały go ośmiornice. Po kilku latach przygotowań postanowiłem wreszcie odwiedzić ten „koniec świata” i na własne oczy zobaczyć, ile jest prawdy w tym co słyszałem. Przewodnikiem, organizatorem nurkowań, kierowcą i moim partnerem pod wodą miał być właśnie Andriej.
Przygotowania do nurkowań trwały kilka godzin. Musiałem rozpakować i przygotować sprzęt, a co najważniejsze – sprawdzić aparaty – wszystkie uszczelki, akumulatory zasilające lampy błyskowe i reflektory.
Nie mogłem sobie pozwolić na przeoczenie żadnego szczegółu, musiałem wyeliminować ryzyko awarii. Zdjęcia, jakie miałem zamiar zrobić, mogły być przecież jedynymi i niepowtarzalnymi. Wszystko musiało więc zostać zapięte na „ostatni guzik”.
Załadowanie aut i wizyta w sklepiku zajęły kilkadziesiąt minut. Objuczeni wodą, słodyczami, chlebem i miejscowymi delikatesami, którymi okazały się… pomidory, ruszyliśmy w drogę. Dzisiaj wiem, że zakupione przez nas warzywa pewnie świeciły w nocy, ale wtedy nie udało nam się tego sprawdzić – zanim zapadł zmierzch nie został po nich nawet ślad.
Mieliśmy do przejechania 25-30 km. Kierowaliśmy się na północny wschód od Dalniegorska, gdzie w zatoczce zwanej zwyczajowo 3 Lan Gou (trzecia przerwa między sopkami, czyli wzgórzami – tak miejscowi określają np. miejsca połowów itp.), niedaleko północnego krańca Zatoki Rudnej, miałem spotkać się z największymi ośmiornicami, jakie żyją w morskich wodach na Ziemi.
Ledwo utwardzona droga była pełna pułapek i zakrętów. Całe szczęście, że od kilku dni nie padały deszcze – nie dotarlibyśmy do morza. Wreszcie stanęliśmy na kamienistej, prawie pustej, plaży. Przed nami rozpościerały się spokojne, cicho szemrzące drobną falą, wody zatoki „trzeciej przerwy między górkami”.
Około godziny zajęło nam przygotowanie pontonu, zapakowanie butli, założenie skafandrów. Woda okazała się dość ciepła, przeźroczystość zadowalająca, więc nie pozostawało nic innego jak rozpocząć poszukiwania.
Andriej szybko i z wielką pewnością prowadził mnie do miejsc gdzie zawsze (jak mówił) spotkać można ośmiornice. Znał te miejsca jak własną kieszeń. Ja byłem tu po raz pierwszy, więc robiłem zdjęcia wszystkim napotkanym zwierzętom.
Szczególnie rozgwiazdy o różnych kształtach z różną ilością ramion i bogato ubarwione bardzo interesująco wyglądały w wizjerze aparatu. W pewnym momencie, gdy zaczajony za skałą usiłowałem przyjąć jak najdogodniejszą pozycję do fotografowania wielkiej płastugi, poczułem delikatne szarpnięcie za ramię. To Andriej.
Prawą ręką trzymał aparat wycelowany w szczelinę otwierającą się tuż pod moimi płetwami, a lewą pokazywał coś nieco powyżej. Dłuższą chwilę trwało, zanim i ja zobaczyłem to, co zafrapowało mojego przewodnika: wielkie ramię z dziesiątkami przyssawek chowające się powoli w głąb szczeliny.
Po chwili nad cofającym się ramieniem pojawiło się wielkie oko w kolorze ciemnego bursztynu. Zamarłem w bezruchu. Było w tym wzroku coś niesamowitego. Mądrość, inteligencja, przebiegłość i wielka siła zarazem, która biła z tego spojrzenia, pozostawiły mnie w niemym zachwycie. Długo jeszcze wpatrywałem się „pustą” szczelinę, zanim uświadomiłem sobie, kto w tej krainie jest u siebie.
Następnego dnia nurkowaliśmy nieco dalej oraz nieco głębiej i tam udało się Andriejowi (sobie tylko wiadomym sposobem), wyciągnąć z jamy pod wielkim głazem jedną z napotkanych w tym dniu ośmiornic. To było coś niesamowitego, gdy tak, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki rozpostarły się kilka centymetrów od mojej twarzy potężne, drgające i wijące się ramiona z dziesiątkami wspaniałych przyssawek.
Nie mogłem się oprzeć: zostawiłem aparat na taśmie i złapałem tę wijącą się masę mięśni. Nigdy wcześniej (a nurkuję już kilkadziesiąt lat) „nie miałem w rękach” tak wielkich i tak pięknych okazów tych zwierząt. Ośmiornice, z którymi udało mi się nurkować, miały ok. 4,5 m rozpiętości ramion. Ich wagę oceniam na kilkanaście kilogramów.
Podwodny taniec z tymi zwierzętami to bajka. Na powierzchni – szara rzeczywistość.
„Czy wiesz, że w co trzecim pocisku wystrzelonym przez naszych żołnierzy podczas Wielkiej Wojny Ojczyźnianej (II wojny światowej) znajdował się ołów pochodzący z zakładów założonych w Dalniegorsku przez szwedzkiego inżyniera i wynalazcę Borysa Brynera? – powiedział Andriej, gdy mijaliśmy niepozorne zabudowania po lewej stronie drogi.
Zakład założony przez Brynera był pierwszym tego typu zakładem w Rosji, a potem w ZSSR. Produkowano w nim ołów według najnowszej XIX-wiecznej technologii. Również i dzisiaj jest on tam produkowany na tych samych urządzeniach, nieco tylko zmodernizowanych.
Znajome wydało mi się nazwisko właściciela. Bryner? Czy to przypadkiem nie „ten” Bryner? – zapytałem? „Oczywiście, to był ojciec amerykańskiego aktora Yula Brynnera, znanego m.in. z filmu „7 wspaniałych”. Nie wszyscy wiedzą, że Yul urodził się we Władywostoku” – kontynuował Andriej. „Jego dom rodzinny stoi tam do dziś, a naprawdę nazywał się Julij Borysowicz Bryner”.
Po powrocie do domu, sprawdzając informacje przekazane przez moich dalniegorskich znajomych, z niedowierzaniem i przerażeniem stwierdziłem, że mieszkałem kilka dni w pobliżu jednego z 10 najbardziej zatrutych miast świata!
Lata eksploatacji i przetwórstwa złóż boru oraz powszechnie występujących tu rud metali ciężkich, głównie ołowiu, miedzi i cynku, nie mogły pozostać bez wpływu na przylegające do miasta tereny i samych mieszkańców. Zrozumiałem wówczas, dlaczego tak wielu ludzi w ostatnich latach opuściło to miasto.
Miasto wyglądające dzisiaj prawie jak Klondike z pogranicza amerykańsko-kanadyjskiego po wygaśnięciu „Gorączki Złota”. Zdewastowane, opuszczone kopalnie i zakłady przetwórcze. Zniszczone i sprzedane na złom nie tylko konstrukcje, maszyny i urządzenia, ale nawet tory jedynej w tej części świata wąskotorowej kolejki, która w wielu krajach byłaby pieczołowicie pielęgnowanym obiektem muzealnym. W Dalniegorsku pozostały po niej zrujnowane wiadukty i porozrzucane po nasypach resztki podkładów kolejowych.
Na straży „tych wspaniałych” niegdyś instalacji przemysłowych stoi dzisiaj samotny rosyjski żołnierz odlany z ołowiu lub raczej – co bardziej prawdopodobne – wykonany z betonu grubo pociągniętego wszędobylską srebrzanką. Straszą dziurami wybitych okien wielopiętrowe bloki.
Gdzie się podziali ci budowniczowie komunizmu, których zetlałe fotografie szeleszczą jeszcze wieczorami na tablicach upamiętniających ich osiągnięcia produkcyjne? Gdzie ci ludzie, których krew zostawała na kilofach i wózkach transportujących urobek w pobliskich kopalniach. Gdzie się podziali ci robotnicy, w przepoconych podkoszulkach, którzy stojąc przy wannach z roztopionym metalem, metalem, w którym czaiła się śmierć, za wszelką cenę starali się wypełnić kolejne zobowiązania.
Nie ma ich już na posterunku, pozostali jedynie tzw. nowi ruscy eksploatujący bez opamiętania i z pogwałceniem wszystkich zasad i przepisów, to co zostało jeszcze w tej porytej sztolniami i chodnikami ziemi. Wszystko, co tylko da się sprzedać, jest wywożone za granicę.
Port w Zatoce Rudna pracuje praktycznie bez przerwy. Dzień i noc ładowane są tam statki kursujące do Korei Południowej i Japonii. Co wywożą w swych przepastnych ładowniach – Bóg jedyny wie. Jednak na wszelki wypadek władze municypalne pracowicie oznakowały tutejszy zabytek przyrodniczy, którym jest zagajnik bardzo rzadkiego dębu. To tak na wszelki wypadek, gdyby zabrakło do wywiezienia złomu, gąsek odlewniczych i innych dóbr przemysłu metalurgicznego i chemicznego.
Pieniądz rządzi wszystkim, ceny w tym mieście zapomnianym przez możnych tego świata i władze w Moskwie, są prawie tak wysokie jak w niedalekim Ussuryjsku, stolicy regionu. Nawet we Władywostoku, stolicy Kraju Nadmorskiego, ceny bywają zdecydowanie niższe.
Wszystkim w pamięci pozostaje jeszcze 1000 rublowy banknot drukowany według wzoru pamiętającego lata świetności socjalizmu i Władzy Radzieckiej. Na rewersie banknotu umieszczono to, co najbardziej charakterystyczne w okolicy: Skały Dwóch Braci, przylądek Brynera z latarnią morską i stojące na redzie statki.
Wszystko na banknocie, który już dawno wycofano z obiegu wygląda tak, jakby czas na chwilę zatrzymał się w miejscu. Dwaj Bracia stoją na swoich miejscach otoczeni morskimi falami, latarnia na przylądku noc w noc rozświetla charakterystycznymi błyskami pobliskie wody, tylko statków na redzie jakby trochę więcej. No cóż – przecież jeszcze tyle jest do wywiezienia. Ale do czasu.
Całe szczęście, że zostali tam jeszcze tacy ludzie jak Andriej.
Ludzie, dzięki którym miałem okazję ponurkować w tamtejszych wodach i zobaczyć największe okazy ośmiornic, jakie żyją na Ziemi.